czyli subiektywna, autorska relacja organizatora z gry wiejskiej Drugi Czar Czarnowca
W tegorocznej grze wiejskiej Drugi Czar Czarnowca najważniejsi byli oczywiście uczestnicy. Dlatego o nich będzie na końcu 🙂
A tak na poważnie… Dopiero gdy Czytelnicy poznają nieco głębiej zasady i sposób poruszania się po obszarze gry oraz o co chodziło z zadaniami, lepiej będą mogli docenić wysiłek zawodników.
Trochę o kulisach organizacji. Pomysł zorganizowania gry wiejskiej, w związku ze świętem Czarnowca, ogłosiła w ubiegłym roku mieszkanka Czarnowca Bogumiła Dzwonkowska. Niżej podpisany został natomiast skierowany na odcinek organizacji tego przedsięwzięcia.
W ubiegłym roku było łatwo. Pierwszy raz, pierwsza gra. Prawem debiutu wszystko niesie się samo. Tegoroczne zawody to już było pewne wyzwanie. Żeby się trasa nie powtarzała z ubiegłoroczną, żeby też zadania nie były zbyt podobne itd.
W tym roku bohaterami treści gry stały się m.in. jabłka, kukurydza, mirabelki, chrzan, ulęgałki i jeżyny. W planach był jeszcze czarny bez i leszczyna, ale zostały skreślone, bo trasa stałaby się zbyt długa, a ogrom zadań przytłaczający.
Do tego trochę ćwiczeń ze spostrzegawczości oraz czytania ze zrozumieniem i tzw. wiedzy ogólnej. I można startować. Jak ktoś dobrze spojrzał na mapę, to punkty kontrolne układały się w logiczną, pięciokilometrową trasę.
Chciałem uniknąć monotonii, że tegoroczne zadania będą związane tylko z jadalnymi roślinami. Aczkolwiek dałoby się tylko z nich ułożyć bardzo fajną grę. A jak przebiegałaby ta trasa koło pumptracku i przez wieś Czarnowiec, gdzie znajduje się siedziba klubu kolarskiego KK24h, to można by tę trasę nazwać imieniem – he, he – Euella Gibbonsa. Dlaczego?
Bo to był – w jednej osobie – propagator transportu rowerowego i miłośnik dzikorosnących roślin jadalnych. Jego postać jest w Polsce szerzej nieznana, ale na pewno warta poznania. Doświadczył w życiu głodu i bezdomności, ale też sławy i bogactwa. Przeżył w latach 30. XX wieku wielką katastrofę naturalną, zwaną Dust Bowl. Wtedy to przyroda pokazała Amerykanom, że zbyt chciwe karczowanie lasów pod pola uprawne może się srodze zemścić na ludziach i pozbawić ich jedzenia.
W latach 60. i 70. XX wieku Gibbons promował odejście od konsumpcjonizmu, niezdrowego trybu życia, uzależnienia od zdobyczy cywilizacji. Proponował powrót do natury. Stał się znany na świecie, gdy w 1972 roku w „National Geographic” napisał relację z dwutygodniowego pobytu z rodziną na bezludnej wyspie, gdy jedli tylko to, co udało im się znaleźć wśród dzikorosnących roślin. Napisał też wiele książek. Dostał nawet jakiś doktorat honoris causa. Stał się gwiazdą telewizyjnych talk-shows, bo wielu Amerykanom wizja powrotu do natury Gibbonsa bardzo się spodobała. Choć, jak każda znana postać, stał się też ulubieńcem satyryków. Do dziś w internetach można znaleźć stareńki skecz telewizyjny, jak gość udający Gibbonsa zapewnia widzów, że najlepsze są potrawy z produktów, których nazwy zaczynają się na „st” (po angielsku oczywiście) – czyli z pieńków, schodów, kijów i kamieni. Ot taki wyszukany żart inspirowany tym, że Gibbons pokazywał ludziom, że jadalne są m.in. pędy sosny.
Pewnie gdyby Gibbons (zm. 1975) przeszedł się po naszych stronach, niechybnie rozchorowałby się z przejedzenia: bezpańskie jabłonie i grusze, ulęgałki, mirabelki, szczaw, chrzan, czarny bez, orzechy laskowe, dzikie maliny i jeżyny. Może z radości nauczyłby się nawet trudnej arcypolskiej frazy: „używaj miła duszo, masz wszystkiego dobrego dosyć” napisanej wieki temu przez tego pisarza co to podkreślał tak mocno, że Polacy swój język mają 🙂
Równolegle z propagowaniem dzikiej żywności, Gibbons publicznie zabierał głos w sprawie potrzeby równouprawnienia rowerzystów na zdominowanych przez samochody amerykańskich drogach.
„Miliony Amerykanów – młodych i starych – chciałoby wybrać się na wycieczkę rowerową. Obawiają się jednak o swoje życie, tudzież kończyny, wyjeżdżając na nasze zatłoczone drogi pełne samochodów poruszających się z zawrotną prędkością” – ubolewał Euell Gibbons.
A wracając amerykańskimi drogami do naszych najbliższych okolic, trzeba przyznać, że rzadko w codziennym pośpiechu mamy okazję przyjrzeć się różnym szczegółom nas otaczających. I zastanowić się skąd one się tam wzięły. Czy pojedyncze drzewa owocowe to ślad po dawnych gospodarstwach, sadach, czy może wyrosły w jakichś jeszcze innych okolicznościach? Czy te dzikie grusze, rosnące przy drodze i na miedzach, niedaleko wykarczowanego lasu, to nie powinny zostać objęte jakąś ochroną? Były przecież charakterystycznym elementem dawnej polskiej wsi. Jak wieszcz nasz narodowy pisał o tych cichych gruszach, co z rzadka siedzą na miedzy, to na pewno nie opiewał grusz klaps czy grusz konferencji, które udało się wyhodować dopiero (odpowiednio:) 48 i 72 lata po tym roku opisywanym jako „o roku ów”. Autor „Pana Tadeusza” najpewniej wspominał właśnie poczciwe grusze polne.
To tylko jeden przykład. A jest w naszej najbliższej okolicy tyle miejsc, na pozór pospolicie wyglądających, ale kryjących w sobie wielkie i małe historie. Trzeba tylko umieć je dostrzec.
Ciekawość to pierwszy stopień do bycia mądrzejszym. Rozbudzaniu potrzeby aktywnego poznawania otoczenia służą nasze czarnowieckie społeczne przedsięwzięcia. Od wielu lat Marek Karczewski wyciąga ludzi na jesienne spacery, pokazując jakieś leje po bombach, opuszczone gospodarstwa, niezidentyfikowane pojazdy wojskowe, czy ukryte w jakimś mrocznym ostępie zbiegające się granice trzech wsi, oznaczone niedostrzegalnym z drogi reperem. Gra wiejska ma z kolei zachęcić mieszkańców i gości do samodzielnego aktywnego poznawania okolicy. Ubranie tego poznawania w szaty gry ma na celu uatrakcyjnienie tej czynności. Tak to już jest. Weźmy za przykład gry komputerowe. Komu chciałoby się chodzić po tych fantastycznych sceneriach, gdyby po drodze nie można było nazbierać jakichś supermocy czy dodatkowych „żyć”. W Czarnowcu można w czasie gry, w realu, nazbierać punktów, które potem przekładają się na atrakcyjne nagrody.
W tym roku nagrody za pierwsze miejsce zdobyła drużyna Sierhija Pałamarczuka. Tu trzeba zaznaczyć, że kapitan, którego pierwszy ojczystym językiem jest ukraiński, bardzo dzielnie mierzył się z polskim nazewnictwem roślin, a nawet z polską ortografią.
Drugie miejsce zajęła drużyna Klaudii Czeleń. Tu należy docenić z jakim przejęciem i uwagą ekipa ta studiowała regulamin przed wyruszeniem w trasę. Słusznie! Pierwszym krokiem do sukcesu w grze jest dokładne poznanie jej zasad.
Warto też podkreślić bardzo wyrównany wysoki poziom tegorocznej gry. Obie drużyny prawidłowo namierzyły wszystkie punkty kontrolne. Obie drużyny zwróciły karty zadań z osiemnastoma prawidłowo rozwiązanymi zadaniami na 21 możliwych. O miejscu na podium przesądziła tylko (i aż) kolejność dotarcia do mety.
Jacek Pawłowski
Od sołtysa (uczestnika poza konkursem) – próba sił dnia 16 sierpnia 2024 r.
Dziś (piątek), bez wcześniejszego zaglądania na mapę z zagadkami postanowiłem przemierzyć trasę i spróbować odpowiedzieć na pytania. Trochę poszedłem na łatwiznę i pojechałem rowerem – wiem, że na liście wyników dostałbym za to DNF ale wybrałem taki środek transportu tylko z powodu braku czasu.
Na dole zamieszczam fotograficzną relację z miejsc (zagadek) i trasę ze Stravy, którą przebyłem aby dotrzeć do wszystkich punktów.
Wydawać by się mogło, że odpowiedzi każdy powinien znać, bo pytania są bardzo proste…
Ja przeczytałem prawie każdą zagadkę raz, niektóre dwa razy. W przypadku zbyt nieuważnego zapoznania się z treścią zagadki można rzeczywiście niewłaściwie odpowiedzieć.
Nie miałem ze sobą kartki z kratkami na odpowiedzi i starałem się zapamiętać odpowiedzi.
Oto one (bez zaglądania do googla :))
Jestem ciekaw Panie Jacku, na ile pytań odpowiedziałem prawidłowo.
Odpowiedzi wpisuję jako podpis poszczególnych zdjęć.
Z tego miejsca kieruję podziękowania dla Pana Jacka za perfekcyjne przygotowanie gry.
Marek Karczewski
O Czarnowieckim Festynie Wiejskim pisaliśmy tu ->
ZAPRASZAMY NA TRZECIĄ EDYCJĘ – JUŻ W 2025 ROKU.